sobota, 15 listopada 2008

Uzdrowienie Kananejki i jej córki

ks. Piotr Pawlukiewicz

20 niedziela zwykła. Rok A. Msza święta   
Kościół św. Krzyża 17. 08. 2008 r.




21 Potem Jezus odszedł stamtąd i podążył w stronę Tyru i Sydonu. 22 A oto kobieta kananejska, wyszedłszy z tamtych okolic, wołała: «Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida! Moja córka jest ciężko dręczona przez złego ducha». 23 Lecz On nie odezwał się do niej ani słowem. Na to podeszli Jego uczniowie i prosili Go: «Odpraw ją, bo krzyczy za nami!» 24 Lecz On odpowiedział: «Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela». 25 A ona przyszła, upadła przed Nim i prosiła: «Panie, dopomóż mi!» 26 On jednak odparł: «Niedobrze jest zabrać chleb dzieciom a rzucić psom». 27 A ona odrzekła: «Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą z okruszyn, które spadają ze stołów ich panów». 28 Wtedy Jezus jej odpowiedział: «O niewiasto wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz!» Od tej chwili jej córka była zdrowa. 


Uzdrowienie córki Kananejki


Każdy z nas widział nie raz w swoim życiu ludzi przeszytych bólem, którzy budzili głębokie współczucie. Chyba wszyscy zgodzimy się, że szczególnie przejmujący jest widok cierpiących matek, których serca rozdarte są chorobą czy innym cierpieniem swoich dzieci. Taki obraz stawia dziś przed nami ewangelista Mateusz. A oto kobieta kananejska wołała: Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida! Moja córka jest ciężko dręczona przez złego duchaJak niesamowity to musiał być krzyk, skoro uczniowie Jezusa powiedzieli zaraz do swego Mistrza: odpraw ją, bo krzyczy za nami. A więc nie zawołała raz, nie dwa. Powtarzała to wezwanie wielokrotnie. Krzyczała tak głośno, że było to nie do zniesienia dla Apostołów. Wydawać by się mogło, że jest w tej modlitwie wszystko, co zapewni jej skuteczność. Jest ważny motyw dręczonej siłą demona córeczki, jest natarczywe błaganie, jest wspaniałe wezwanie Jezusa jako Syna Dawida. Chrystus sam tyle razy zachęcał, by przychodzić do Niego, gdy jest się umęczonym i udręczonym. Sam mówił, że kto usilnie prosi dostanie, więc wydawać by się mogło, że zaraz spełni prośbę tej kobiety. A tu szok. Wstrząs. Osłupienie. Ewangelia mówi: On nie odezwał się do niej ani słowem. Jezus? Ten, co ma serce dobroci i miłości pełne? Ani słowem? To okrutne. Mógł coś, wyjaśnić, pocieszyć, dać nadzieję. A tu nic. Milczenie. Ile osób, by się w tym momencie wycofało. Ile zmieniłoby ton. To Ty taki jesteś? Oszust nie prorok. Ilu ludzi zawiodło się na księżach, na Kościele. Przyszli o coś prosić, a nie dostali. Nawet z nimi nie porozmawiano, nie pozwolono wyjaśnić. Powiedzieli więc sobie: moja noga tam więcej nie postanie. I dotrzymują słowa. Trudno generalnie oceniać wszystkie takie wypadki. Zapewne w niejednej sytuacji źle zachował się ksiądz. Ale zapewne byli i tacy, którzy nie przeszli swojej próby. Którzy za szybko się unieśli. Którym przesadna duma a może nawet pycha nie pozwoliła spojrzeć dalej. Poza swoje przekonanie, że oto ja porządny człowiek przychodzę po pomoc do Kościoła i należy mi się to, o co proszę. A taki punkt widzenia nie zawsze jest pełnym obrazem tej osoby i sprawy, z którą ona przychodzi. Tym, co najbardziej przeszkadza człowiekowi w odkryciu całej prawdy jest właśnie jego skostniała perspektywa postrzegania siebie i swego życia - ten trwający wiele lat schemat myślenia. Kto chce doznać uzdrowienia musi z tego wyjść i Bóg stwarza nam ku temu okazje. Niekiedy bolesne okazje. My jednak odbieramy je często jako atak na siebie, jako zniewagę. Dlaczego ta niewiasta osiągnęła w końcu sukces? Posłuchajmy jeszcze raz początku dzisiejszej Ewangelii: Oto kobieta kananejska, wyszedłszy z tamtych stron, wołała. Ona opuściła swój dom, swoje strony. Przekracza granice, w których do tej pory żyła. To może być znak jakiejś duchowej rzeczywistości. Takie przekroczenie swoich granic czy raczej ograniczeń wewnętrznych jest nieprawdopodobnie trudne. Przeważnie mamy swoje utarte schematy: jestem taki a taki, ludzie są tacy a tacy, świat, religia, pieniądze, cierpienie, wszystko to mam zbadane i określone. I od lat powtarzamy te mądre zdania wśród przyjaciół i znajomych. A punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. I trzeba w życiu przekroczyć niejedną granicę, by zobaczyć siebie, bliźniego, Boga w innym, prawdziwym świetle. Być może ta kobieta miała już gdzieś w głębi serca wymarzony scenariusz spotkania z Jezusem. Pójdę do Niego. Rozpłaczę się, krzyknę, wzbudzę litość, a On, dobry prorok, uzdrowi mi dziecko. Takie były granice jej widzenia tej sytuacji. Bolesne milczenie Jezusa mocno je burzy, jest wstrząsem, ale i jakby zaproszeniem: pójdź dalej. Przekrocz schemat, swojego wyobrażenia. Zobacz to czego nie widzisz a może nawet co chcesz ukryć. I teraz jest moment decydujący: czy ta niewiasta przyjmie to wezwanie czy odejdzie obrażona? Ewangelia mówi: A ona przyszła, upadła przed Nim i prosiła: "Panie dopomóż mi" A ona przyszła. Do tej pory stała oddalona. Może to była jej szczera pokora? A może wolała stać z daleka, bo nie chciała Panu Jezusowi spojrzeć w oczy? Bardzo często uważamy na to, by nie pozwolić sobie zajrzeć przez oczy do serca. Krzyczymy do Boga dużo, nawet bardzo efektownie, modlimy się długo, jesteśmy tacy religijni, ale w istocie stoimy daleko od Jezusa. Ta kobieta podeszła do Zbawiciela. To już coś. Podeszła i upadła przed Nim. Runęła jak ścięte drzewo. Bo do tej pory stała wyprostowana i krzyczała wniebogłosy. I może w tym bólu była nawet w swoim mniemaniu wielka. Ile to razy ludzie chcą być wielcy w swym cierpieniu. To jest skomplikowana zagadka. Ale znam takich, którzy polubili jakoś swoje nieszczęścia. Opowiadają o nich nawet z dumą. Licytują się z innymi, kto ma gorzej. Ich cierpienie to ich wielkość, z którą nawet nie chcieliby się rozstać. Bo o czym, by wtedy mówili? Kto by się nad nimi litował? Jaką by mieli podstawę do usprawiedliwiania swojego złamanego życia? A tak jest dla nich jasne - ja nie jestem niczemu winien. Wszystkiemu winny jest mój nieszczęśliwy los. Są zapewne i tacy, którzy chcieliby wyjść szczerze ze swego cierpienia, ale głowę chcieliby trzymać cały czas podniesioną wysoko. I jeśli mieliby ją schylić, to dziękują za taką pomoc. Kananejka pada na twarz przed Chrystusem i mówi: "Dopomóż mi". Już nie krzyczy, nie zawodzi. Teraz prosi: Dopomóż mi. Mi dopomóż. Ja potrzebuję pomocy. Nie mówi teraz nic o córce. Mówi o sobie. I ja byłem nie raz świadkiem takich sytuacji. Przychodziła do mnie zapłakana, zbolała kobieta. Ze łzami w oczach opowiadał o grzechach męża, o niedobrej córce. A potem, po dłuższym czasie okazywało się, że to ona sama potrzebuje pomocy. Że to ona ma problemem, który nierzadko tę trudną sytuację rodzinną w jakimś stopniu spowodował. I wiecie, drodzy bracia i siostry, dlaczego - tak mi się wydaje - problemy męża, syna, córki, niekiedy przez całe lata nie chcą się rozwiązać? Bo niejedna żona, matka nie może wciąż zrozumieć, że ona też jest duchowo chora. A ta trudna sytuacja jest jej ostatnią szansą, by to pojęła. By wyszła ze swoich granic postrzegania samej siebie, postrzegania, które wyrażała do tej pory nierzadko słowami: "ja to zawsze chciałam dobrze dla rodziny, ja to zawsze się poświęcałam" itp. Zawsze chciał dobrze i zawsze się poświęcał to Pan Jezus i Jego Matka, ale nie my.
         
Kobieta kananejska miała problem. Problem tak wielki, że Jezus nie odpowiedział na jej prośbę o uzdrowienie córki, tylko chciał najpierw uzdrowić ją samą. Ta sprawa była pilniejsza. W wielu wypadkach pierwszej pomocy Bożej potrzebują rodzice a dopiero po ich uzdrowieniu można pomóc dziecku. Bardzo przepraszam, że przy tak poważnym temacie posłużę się niepoważną anegdotą. Pewien człowiek przyniósł do weterynarza papugę skarżąc się, że ona kaszle. Lekarz przebadał ptaka i stwierdził: papuga jest zdrowa. Jak to zdrowa? Przecież bardzo kaszle? - pytał właściciel. Ona jest zdrowa - rzekł weterynarz - to pan kaszle a ona pana naśladuje. Także i my często prowadzimy bliskich nam ludzi do duchowych lekarzy, zajmujemy się ich nawracaniem, a w rzeczywistości w ich postępowaniu odbijają się - jak w lustrze - nasze niedobre postawy. Kananejka błagała o uzdrowienie dla córki a to z nią samą był chyba większy kłopot. Jaki? Trudno powiedzieć. Tak mało o niej wiemy. Zastanawiające jest jednak to, że przyszła do Jezusa sama, a nie jej mąż. To zazwyczaj mężczyźni podejmowali się takich ważnych rozmów. Ile to razy spotkać można w Ewangeliach opisy, że ojciec prosił o uzdrowienie syna czy córki. Logiczne było, że matka zostawała przy dziecku, a ojciec wyruszał po pomoc. Ktoś powie: może ta kobieta musiała przyjść sama, bo była wdową? Być może. Warto jednak zauważyć, że na samym początku opisu wskrzeszenia młodzieńca z Nain ewangelista Łukasz zaznaczył skrupulatnie: Gdy Jezus zbliżał się do bramy miejskiej, właśnie wynoszono umarłego - jedynego syna matki, a ta była wdową. W przypadku Kananejki nie ma o tym mowy. Jeszcze raz podkreślę, że zestawienie tych faktów o niczym nie przesądza, ale może znajduje się tu sugestia, że ta kobieta nie żyła z mężem? Może nigdy go nie miała? Może od niej odszedł? Może też nie mógł znieść jej krzyku, który tak przeraził Apostołów. Wiemy o niej jedno, wiemy na pewno, ale też z tego nie można wyciągać zbyt daleko idących wniosków. Ona miała córkę dręczoną przez złego ducha. Jak ten czart znalazł drogę do serca tego dziecka? Nie wiemy. Ale jakoś tam przeniknął. Być może była jakaś duchowa luka w tym domu, w tej rodzinie, w otoczeniu. Coś się w życiu tej kobiety chyba niedobrego stało. Trudno tu odkryć konkret. Choć możemy znaleźć jeszcze jeden ślad. Chorobę poznać można bowiem po lekarstwach na nią przepisanych. Jak rozmawia z Kananejką Jezus? Czego od niej wymaga, co chce w niej wzbudzić? To widać wyraźnie: pokorę. Pokorną wiarę. Jakby to miała być przeciwwaga dla jej zarozumiałości i chęci rządzenia wszystkim i wszystkimi. Może od lat wynosiła się ponad rodzinę, znajomych. I dlatego Jezus tak mocno uderza w tę psudo-wielkość. Mówi: Niedobrze jest chleb zabrać dzieciom a rzucić psom. Psom się nie należy. Tobie się kobieto nie należy. Pewnie całe stado demonów pychy szeptało jej do ucha: Nie proś więcej, nie poniżaj się tak, spluń na tego fałszywego proroka, przeklnij go. A co na to ta kobieta? Wypowiada wstrząsające słowa: Panie, szczenięta jedzą okruchy ze stołu ich panów. Mówi niejako: Wiem Panie, że mi się nie należy. Ale może chociaż okruch, może jakaś resztka łaski? I teraz dzieje się rzecz dziwna. Bo wydawać się mogło, że Jezus tę kobietę poniża, lekceważy. A on ją cały czas ratował. Jak lekarz, który musi niekiedy zadać pacjentowi ból, nawet zranić go, skalpelem rozcinając wrzód. Ale kiedy zabieg kończy się pomyślnie, kiedy ta kobieta odzyskuje duchowy wzrok pokory, co Jezus do niej mówi? O, niewiasto! To słowo w starożytnej literaturze zarówno chrześcijańskiej jak i niechrześcijańskiej wyraża szczególny szacunek dla kobiety. Pamiętamy, że tak właśnie czasami Jezus zwracał się do Maryi. Na przykład w Kanie Galilejskiej a także na Golgocie. I teraz to samo słowo w Jego ustach skierowane jest do tej poganki. O, niewiasto... Jak Chrystus ceni w człowieku pokorę. Dobrze pamiętamy, co Maryja wyśpiewała w hymnie Magnificat: wejrzał Bóg na uniżenie służebnicy swojej. Nie na wiarę, nie na mądrość, ale na uniżenie. I nie dlatego, że Stwórca ma jakieś upodobanie w upokarzaniu człowieka. Postawa duchowej prostoty i uznania prawdy o nas samych umożliwia nam pełne przylgnięcie do Boga. On cieszy się ludźmi pokornymi, bo ich będzie mógł uratować przed wiecznym odrzuceniem. Pyszni pozostają poza zasięgiem Jego miłosierdzia. Jezus chwali Kananejkę, co więcej zachwyca się jej postawą. Mówi: Wielka jest twoja wiara. Choroba córki, miłość do córki pomogła tej kobiecie przekroczyć samą siebie. Ona ozdrowiała i mogła ozdrowieć już jej córka. Jezusowi nie przeszkadza, że ona jest poganką. To nic, że w Bożych zamierzeniach dopiero po latach mają tu przyjść wyznawcy Chrystusa, by nauczać i uzdrawiać. Ta kobieta łamie niejako Boży plan i już teraz wydziera Bogu duchowy dar dla siebie i dla swego dziecka.
         
Ta historia to nauka o tym, jak otwiera się bramy nieba dla siebie i dla bliskich. Niech wczytują się w nią cierpiące matki i żony, wczytujmy się w nią my wszyscy zagrożeni pychą i grzechem i cierpieniem, jakie one przynoszą.





Źródło:



Inne homilie ks. Piotra:

«Zbudź się, o śpiący, (...) a zajaśnieje ci Chrystus» Ef (5, 14)

Właściwe życie zaczyna się po śmierci


Miłość jest trudna

Forum Pomocy

Szukaj na tym blogu

Łączna liczba wyświetleń

Obserwatorzy

Powrót na początek strony

Nasza sprawa

1 procent

Darowizna

Książki warte Twojego czasu

Książki warte Twojego czasu ---> książki gratis w zakładce *biuletyn*